Postanowiłem spróbować nowej formy postu na blogu – relacji z zawodów. Na pierwszy ogień idą zawody cyklu Bike Maraton w Miękini.
Jeszcze przed zawodami…
… postanowiłem wziąć udział w objeździe trasy. Miało to być dla mnie treningiem, do którego w deszczową pogodę ciężko się samemu zmotywować.
Jak się okazało taki objazd jest robiony w ślimaczym tempie, żeby każdy nadążył za grupą. A że jechała z nami Pani, która pewnie odchowała już wnuki, no to nie dało się poszaleć. Należy się wielki szacun, że szanownej rowerzystce chce się brać udział w zawodach. Jestem ciekawy, czy je ukończyła, bo warunki nie były łatwe (o czym za chwilę).
Wniosek na przyszłość: nigdy więcej nie wezmę udziału w oficjalnym objeździe trasy. Nie mam do nikogo pretensji, bo ciężko to zorganizować inaczej. Po prostu taka forma nie jest dla mnie.
Przygotowania
Zawody nie były dla mnie ważne, dlatego też nie spinałem się z przygotowaniami. Zamiast zastosowania pełnej superkompensacji glikogenu po prostu jadłem węgle dzień wcześniej. I to wg mnie było ok. Oczywiście to tylko wisienka na torcie, bo od stycznia wylewałem pot podczas jazdy na biegówkach, w siłowni i na rowerze :)
Gorzej z tzw. logistyką. Mimo mojej niezapominajki i planu dnia byłem trochę nieogarnięty. Po części dlatego, że to jednak pierwszy start w sezonie, a z drugiej strony myślałem o rowerze, w którym nie naprawiłem kilku usterek. Zdecydowanie do poprawy przed następnym startem – przegląd roweru na kilka dni przed zawodami!!
Na miejscu
Jak to w Miękini – tłum. W tym roku ponad 2 tyś. osób! Rekord wśród zawodów MTB w Polsce!
Dzięki temu, że opłaty za start można dokonać tylko przed dniem startu większych kolejek do namiotów organizatorów nie było. To wielki plus! Nie trzeba się stresować tym, że nie zdąży się odebrać numeru przed rozpoczęciem zawodów.
Później rozgrzewka z kolegami z grupy rowerowej z Nokii po trasie. I od razu było widać, że trzeba się przygotować na kąpiel błotną.
I jazda!
Jak zawsze tłoczno – efekt późnego dotarcia do sektora startowego :/. Na szczęście w przeważającej części trasa biegnie szerokimi szutrami i drogami asfaltowymi, więc nie ma większych problemów z wyprzedzaniem. Chociaż i tak trzeba uważać na innych, o czym boleśnie przekonał się mój kolega z grupy z głębokim cięciem pod kolanem po tym, jak wcześniej ktoś go zahaczył na płaskim odcinku.
W większości jechaliśmy po okolicznych lasach. Gdyby nie padający przez poprzedni tydzień deszcz, to można by się pokusić o przejazd trasy ze średnią prędkością około 25 km/h. Jednak dzięki błocku zawody zyskały na atrakcyjności. Często trzeba było walczyć z tylnym kołem rzucającym się na wszystkie strony.
Za punkt honoru postawiłem sobie utrzymanie się na rowerze. Na zjazdach nie było problemu, mimo drepczących po bokach i prowadzących swoje rowery kolegów i koleżanek o słabszych nerwach. Zastanawiałem się tylko, czy jest sens ryzykować potłuczenie się i kogoś przy przypadkowym zahaczeniu, przy zerowej frajdzie ze zjazdu i podobnej przewadze czasowej w ten sposób wypracowanej. Jednak honor ma się jeden, więc pozjeżdżane :)
Na podjazdach było już dużo ciężej. Czasami z powodu błędu, jaki popełniła jadąca przed nami osoba, czasami z powodu własnego błędu… albo opony totalnie nie nadającej się do takich warunków (zapamiętać: wymienić wreszcie gumę w tylnym kole!!) trzeba było zejść z roweru i go podprowadzić. Także mam tę plamę na honorze :(.
Kolejną atrakcją okazały się być single pod koniec trasy. Pewnie jeździliśmy po nich już w poprzednich edycjach, na szczęście ja, z powodu słabej pamięci, byłem nimi pozytywnie zaskoczony. Na prawdę bardzo przyjemnie poprowadzone. No dobrze, wleczenie się na całej ich długości za kimś wolniejszym było na prawdę wkurzające. Tym gorzej dla gigowców, dla których ta część trasy była już wspólna z dystansem Mega. Pewnie po części tym singlom zawdzięczam to, że wymiatacze jadący Giga mnie nie zdublowali. Chociaż wolę myśleć, że moja forma też zrobiła swoje ;)
Wynik
I właśnie, doszliśmy do tego, z czego jestem najbardziej zadowolony. Przez cały czas cisnąłem i wyprzedzałem innych. Zaryzykowałem i zamiast plecaka z bukłakiem miałem 2 bidony, co przełożyło się na całościową niższą wagę, lepszą wentylację i w efekcie większą prędkość.
Zawody ukończyłem z czasem 2h 26min 33s, co dało mi 262 miejsce w klasyfikacji open i przy współczynniku czasu zwycięzcy do mojego 0.723 awans do 3. sektora startowego!! W porównaniu 407 miejsca w poprzednim roku i współczynniku 0.623 jestem bardzo zadowolony i pewny, że moje tegoroczne treningi dają bardzo dobre efekty.

Jeszcze na koniec trzeba było odeprzeć atak zza pleców. Udało się! I zawsze kilka sekund do przodu fot. Tunia :)
Na dystansie Giga zwyciężył Mariusz Michałek z czasem 2h 38min 50s. Koledzy z jego zespołu – JBG-2 – zajęli pozostałe miejsca na podium!
Na dystansie Mega wygrał Piotr Kurczab z czasem 1h 45min 54s.
Z kolei Mini wygrał Mateusz Mucha z czasem 47min 30s.
Na koniec
Jak to bywa w przypadku takich błotnych zawodów, do karcherów ustawiły się kolejki. Nie korzystałem z bufetu, bo raczej ciężko dostać tam coś wegetariańskiego. Swoją drogą, myślę, że oferowany catering po zakończeniu zmagań powinien się polepszyć. Częstowanie mięchem wycieńczonych zawodników nie jest dobrym pomysłem.