Zakręty, korzenie, te większe kamienie, szybkość i pozostanie nadal w jednym kawałku – to jest to, co najbardziej lubię podczas zjazdów. Sztuką jest połączenie tego wszystkiego. O pierwsze trzy punkty przeważnie zadba przyroda i/lub organizatorzy zawodów, czy zarządzający trasami. O szybkość i przeżycie, zwłaszcza o szybkość, musimy już zadbać sami.
Najpierw krótko o tym, czego trasy “wymagają” od nas rowerzystów.
On-sight
Jedną z formuł zawodów enduro jest wyścig “on-sight”. Zawodnicy dowiadują się o tym jak będzie poprowadzona trasa dopiero przed startem, więc nie mają możliwości przygotowania się, przemyślenia toru jazdy i tego jak wyjść z zakrętów.
W praktyce, dla zwykłych zjadaczy chleba większość zawodów jest typu “on-sight”, bo mało kto może sobie pozwolić na przyjazd dzień przed startem, żeby zapoznać się z trasą.
W takim przypadku, przy pokonywaniu zakrętów, gdy pole widzenia ograniczone jest przez drzewa, czy głazy ważne jest, żeby możliwie jak najszybciej być w stanie zareagować na nieoczekiwaną przeszkodę – np. drop, duże kamienie, leżący rowerzysta, czy zaciśnienie się zakrętu. Podobnie jest, gdy odwiedzamy nową miejscówkę. Nawet w dobrze znanych miejscach trzeba uważać, bo przecież na drodze może znaleźć się powalone drzewo, albo mogą być prowadzone prace nad odnowieniem trasy (jak co jakiś czas zdarza się na Rychlebach).
Prawo, lewo, prawo, …
W zakręty, jak podpowiada intuicja, najlepiej wchodzić od zewnętrznej. Jest to dosyć łatwe, gdy mamy do pokonania jeden łuk. Trudniej jest, gdy musimy przejechać kilka zakrętów na przemian w prawo i lewo, jak to często bywa na trasach zjazdowych, czy podczas zawodów. Jak to zrobić, żeby po wyjściu z jednego zakrętu w następny wejść od zewnętrznej?
Szybciej i przyjemniej!
Dość tych nudów. Może i trzeba zakręty pokonywać bezpiecznie, być przygotowanym na ich serię, ale generalnie chodzi o to, żeby zapier***… jechać przez nie szybko i mieć z tego frajdę! Pewnie jesteście przekonani, że potraficie to robić, ale uwierzcie, że większość z Was może zrobić to lepiej i czerpać z tego jeszcze większą przyjemność – bez hamowania na łuku, co jest szczególnie niebezpieczne, albo desperackiej próby pokonania niespodziewanego dropa. A pomóc może w tym… auto (o tym za chwilę).
Podsumowując: z pokonywania zakrętów, zwłaszcza w serii, chcemy czerpać jak największą przyjemność, robić to możliwie najszybciej, a przy tym wszystkim być w stanie jak najszybciej zareagować na czychające na nas niespodziewane przeszkody.
Jak pokonywać zakręty
Skupię się tutaj przede wszystkim na dojeździe do zakrętu i torze jazdy, chociaż zagadnienie jest bardziej skomplikowane.
Dojazd i przygotowanie
Zaczynamy od hamowania… No tak, miało być szybciej, a tu od razu zwalniamy. Ale spokojnie, w ostatecznym rozrachunku będzie szybciej, a przede wszystkim przyjemniej i bezpieczniej.
Jeszcze na prostej przed zakrętem należy zwolnić do prędkości, która pozwoli przejechać zakręt bez dodatkowego hamowania. Jak się można domyślić jest to najważniejsza część. Gdy będziecie jechać za szybko, to żadnego z następnych punktów nie uda się zrealizować.
Przy zbyt dużej prędkości na łuku możliwe są 2 scenariusze:
- Ścieżka jest dosyć szeroka, więc hamujemy niezbyt mocno podczas brania zakrętu, często prawie do zera. Generalnie wychodzimy z tego bez ran cielesnych, ale nasi koledzy wymiatacze się z nas śmieją, a my wychodzimy z zakrętu z dużo mniejszą prędkością.
- Hamujemy mocno, opony tracą przyczepność, wylatujemy jak proca z roweru, lecimy na pobliskie drzewo, gałąź przebija nam puco, mamy połamane kończyny, a od uderzenia w tył głowy wylatuje nam oko. Ale, co najgorsze, rower się rysuje.
Warto hamować przed zakrętem :)
Tor jazdy
Większość amatorów zakręt zaczyna po zewnętrznej stronie, ścina przed wierzchołkiem i wychodzi znowu po zewnętrznej. W takim przypadku znowu rozważmy 2 scenariusze:
- Brak jakichkolwiek przeszkód: w takim przypadku taki rowerzysta-amator (czarna linia) po ścięciu zakrętu spokojnie w jego połowie wyprzedza prosa (pomarańczowa linia), który zaczął zakręt od zewnętrznej. Sam wyjeżdża z łuku na zewnętrznej, a tu zaraz zakręt w drugą stronę. Tylko automatycznie wylądował po wewnętrznej czekającego go zakrętu, przez co musi ostro przyhamować. Koniec końców zostanie w tyle.
2. Przeszkoda za wierzchołkiem zakrętu: w górach najczęściej nie widać co się kryje na końcu zakrętu. Często też nawet przy dobrej widoczności na całej długości łuku musimy się mocno skupić na przeszkodzie (kamieniach, korzeniach) znajdujących się w pierwszej części zakrętu. W takim przypadku, przy ścinaniu łuku przeszkoda jest widoczna w ostatniej chwili. Trzeba ratować się wtedy hamowaniem, które podczas jazdy w zakręcie nie może być zbyt ostre, bo grozi to zerwaniem przyczepności. Dlatego kluczowe staje się jak najwcześniejsze zobaczenie przeszkody. Jak to się ma przy 2 różnych sposobach pokonywania łuków?
Przy ścinaniu zakrętu nie ma za dużo czasu na reakcję.
Przy szerszym braniu zakrętu wcześniej można zauważyć przeszkodę i jest większa szansa się przed nią uchronić. Podobnie to wygląda, gdy okazuje się, że zakręt zacieśnia się – łatwiej wtedy zareagować jadąc najpierw po zewnętrznej.
Jak widać zaczynając jazdę w zakręcie od zewnętrznej i ścinając dopiero za wierzchołkiem łuku:
- szybciej przejedziemy serię zakrętów,
- wcześniej zauważymy przeszkodę, przez co jesteśmy bezpieczniejsi, a często też szybsi nawet w pojedyńczym zakręcie.
Trzeba jednak też przyznać, że taki tor jazdy jest dobrym wyborem właśnie w takich specyficznych warunkach: serii zakrętów, lub przeszkodzie w drugiej części łuku, której nie widzimy, albo na której nie możemy się skupić. Na pojedynczym łuku będziemy wolniejsi od tych ścinających zakręt, ale nie jest to na tyle duża różnica, żeby się nią przejmować, a nigdy nie wiadomo co się czai na końcu łuku. No i trasa musi być na tyle szeroka, żeby w ogóle mieć wybór między ciaśniejszym, a szerszym braniem zakrętu.
Mimo wszystko te warunki są dość powszechne w górach, więc warto ćwiczyć swój tor jazdy. Najlepiej z kimś, kto będzie jechał za nami i wytykał wszelkie błędy. Ale żeby w ogóle załapać tę ideę jest jeszcze jeden sposób…
“Na sucho” w samochodzie
Właściwie zdecydowałem się napisać post nt jazdy w zakrętach po tym, jak podczas urlopu w Rumunii przejechałem autem kilkadziesiąt kilometrów po krętych, górskich drogach. Okazało się to świetnym ćwiczeniem na tor jazdy, co pomaga załapać o co chodzi i pomoże już w praktyce, gdy siedzimy w siodle.
Plusem auta jest to, że nie trzeba przejmować się tak bardzo przyczepnością, odpowiednią pozycją i pochyleniem maszyny. Można po prostu skupić się na przyhamowaniu do odpowiedniej prędkości przed zakrętem i poprawnym torze jazdy.
Pamiętajcie jednak, że tor jazdy to nie wszystko. Nadal najważniejsza jest “pozycja gotowości”, odpowiednie pochylenie roweru i położenie pedałów, “dalekowzroczność”… no dużo tego jest :) Dlatego trzeba ćwiczyć. Bardzo dobrym do tego miejscem jest Singletrek pod Smrkem i Suliwoods, gdzie rozwijane prędkości są umiarkowane, więc można skupić się na ćwiczeniu techniki.
Czekam na Wasze komentarze pod tym i innymi wpisami :)