Jeżeli czytacie inne blogi, to pewnie widzicie wysyp wpisów podsumowujących sezon 2016. Tak, jak zawsze staram się, żeby na tym blogu pojawiały się oryginalne tematy, tak tym razem chyba się nie da. Zapraszam do przeczytania tekstu o tym, co się udało, a co nie i jakie mam wnioski, z których może sami skorzystacie.
Ale jeszcze pozwolę sobie na małą dygresję. W erze cyklokrosu i graveli i szerokich śladów bieżnika zostawianych przez fat bike’i granica między starym, a nowym sezonem będzie się zacierać i raczej będzie kwestią indywidualną. Przynajmniej taka jest moja opinia.
Podzielony sezon
Mój sezon, włączając w to okres przygotowawczy, właściwie składał się z dwóch części: od grudnia do pierwszych dni lipca i od drugiej połowy sierpnia do października. Wszystko to rozdzielone 2 urlopami 2-tygodniowymi, które mocno wybiły mnie z rytmu.
Ciężka praca
… tym właśnie charakteryzowała się pierwsza część. Postawiłem sobie bardzo ambitny cel: ukończyć w połowie stawki Half Race podczas mojej pierwszej, w dodatku bardzo trudnej technicznie, etapówki – MTB Trilogy (posty na ten temat znajdziecie tutaj, tutaj i tu). Dlatego cisnąłem z treningami jak nigdy.
I efekty były bardzo zadowalające. Na Bike Maratonach od początku wywalczyłem sobie miejsce w trzecim sektorze startowym i później regularnie, na spokojnie utrzymywałem wyniki, nawet z zapasem, pozwalające na start z tego sektora. W zawodach z innych cyklów rezultaty były porównywalne, co bardzo dobrze wróżyło na lipiec, kiedy to odbywało się MTB Trilogy.
Na tych najważniejszych zawodach po pierwsze miałem mega zabawę, po drugie zmagania zakończyłem w pierwszej połowie stawki, tak jak chciałem. Przy tym wszystkim przez 3 dni ścigania (plus prolog) nie dopadło mnie jakieś straszne zmęczenie, czego się bardzo bałem.
Zabawa
Efektem ciężkiej pracy włożonej w pierwszą część sezonu było… wypalenie się, niestety. Jazdy na drogach są dla mnie katorgą pod względem nudy i zdecydowanie muszę coś z tym zrobić w następnym sezonie, bo niestety ich nie uniknę. Z kolei duża ilość treningów powoduje mniej czasu na spotkania ze znajomymi, czy pisanie na blogu.
Na szczęście nie skończyło się to całkowitym odstawieniem roweru. Bardzo brakowało mi zabawy na zjazdach (pewnie przez frajdę, jaką miałem na MTB Trilogy), dlatego praktycznie co weekend jeździłem w różne miejscówki. Dzięki temu między innymi przetestowałem rowery Specialized na następny sezon, zaliczyłem kilka wyjazdów ze znajomymi i podszkoliłem technikę. Jednym słowem, druga część sezonu to zabawa.
Wnioski
Sezon w pierwszej części był bardzo udany, a w drugiej przyjemny, więc jak najbardziej na plus. Zostają wyrzuty sumienia, że w drugiej części odpuściłem treningi i zawody, ale nad tym na pewno popracuję. Aż nie mogę się doczekać tego, co wymyślę, żeby poradzić sobie z tymi problemami w kolejnym sezonie ;)
Co wpłynęło na zdecydowanie wyższą niż w poprzednich sezonach formę?
Według mnie to kilka czynników:
- bardzo dobrze przepracowana zima (nawet lepiej, niż gdy podobnie chwaliłem się na koniec sezonu 2015). Najwięcej dały wyjazdy na biegówki, podczas których przez kilka godzin ćwiczyłem nad zwiększeniem swojego VO2max;
- zwiększona ilość treningów. To najbardziej brutalny sposób, ale dla kogoś, kto trenuje kilka sezonów jest wręcz konieczny;
- periodyzacja i stopniowe zwiększanie obciążenia
- dużo jeżdżenia po górach
- położenie nacisku na rolowanie i rozciąganie i zabiegi u fizjoterapeuty, które częściowo już usunęły i nadal usuwają blokady w moim ciele, co pozwala wygenerować większą moc i mniej się męczyć
- ambitny i motywujący cel, który dawał mi siłę do zdecydowanie cięższych treningów
Na pewno w dużej części będę chciał kontynuować te działania w następnym sezonie. Pod znakiem zapytania jest ilość i rodzaj treningów, bo to złe ich wyważenie mogło przyczynić się do wypalenia. Może trenowanie z kimś pomoże? Może zakup szosówki sprawi, że jazda po asfalcie stanie się przyjemna, a nie nudna?
Poza tym, 4 tygodnie urlopu w środku sezonu też nie jest optymalne :) i strasznie wybija z rytmu. Ale to też kwestia priorytetów. Jednak wolałem wyjechać z paczką znajomych, bo taka okazja rzadko się zdarza.
W ramach przygotowań z kolei chcę spróbować jazdy fat bike’iem zimą, bo to może być atrakcyjną alternatywą dla biegówek i spinningu. Poza tym już teraz poza wizytami u mojego fizjoterapeuty zaczynam chodzić na jogę połączoną z medytacją, żeby usunąć blokujące napięcia i być jeszcze silniejszym psychicznie w następnym sezonie.
Jestem bardzo ciekawy jakie Wy macie wnioski po tym sezonie? Co Wam najbardziej pomogło, a co przeszkodziło w osiągnięciu stawianych sobie celów w 2016?